Asset Publisher Asset Publisher

"Jak to w czarneńskich borach rogi dąć zaczeły"

"Jak to w czarneńskich borach rogi dąć zaczeły"

„Jak to w czarnieńskich borach rogi dąć zaczęły"

 

Dnia trzeciego listopada,

W dzień świąteczny dla myśliwca.

Gdy Huberta nam przypada,

Zaszła sprawa oczywista.

 

Bo się w Czarnem umówili,

miłośnicy leśnej pasji.

I narodził się nasz zespół

- byle by nie do wakacji.

 

Nasz kierownik z wielką trąbą,

Pokazywał piękne slajdy.

O sarenkach i kaczuszkach,

Takie tam dziecinne bajdy.

 

Opowiadał jak to pięknie,

Gdy z przyrodą na spotkanie,

Ze swym rogiem się wybierzesz,

Na swe pierwsze polowanie.

 

A właściwie łowy wielkie,

Z sygnałami z naszych rogów.

I daliśmy się namówić,

- za to teraz cierpią w domu.

 

Tata leżąc na kanapie,

Chciałby chwilę odpoczynku.

Lecz nie może się doprosić,

I tłumaczy ciągle – synku

 

Od godziny rąbiesz w kółko,

Upierdliwe dźwięki dwa.

Lecz co zrobić że kierownik,

Właśnie ćwiczyć kazał tak?

 

Koleżanki w szkole wszystkie,

Pojąć tego nie chcą wcale.

Czy przy takiej dennej muzie

Bawisz się też w karnawale?

 

Pitu-pitu na swej trąbie,

Wygrasz sobie serenadkę.

I z ustnikiem się całujesz,

Taką masz swą pierwszą randkę.

 

Więc początki zawsze trudne,

Przed sąsiadem człek się chowa,

Bo za płotem pomyśleli,

Że się cieli jakaś krowa.

 

Tylko wyjdę na podwórko,

Choćby śmieci chcę wyrzucić.

Zaraz okna zamykają,

By spokoju nie zakłócić.

 

By nie słyszeć tego echa,

Co Wojskiemu niegdyś grało.

Ciekaw jestem czy mu także,

Na początku troszkę piało?

 

Czy wypuszczał w puszczę hen,

Fałszywe, dzikie dźwięki.

Czy od razu tak bezbłędny,

Był „Natenczas" tak od ręki.

 

Bo jak mam nieczułe dusze,

Dziś przekonać do swej sztuki.

Gdy dwa dźwięki wciąż grać muszę,

I to nie są modne fuki.

 

A na próbie jak na próbie,

Szef rękoma wymachuje.

Liczy takty, tupie nogą,

Wiecznie tylko kręci głową.

 

Miało nie być tak jak w szkole,

Niby ocen nie wystawia.

Ale chyba matmę wolę,

Bo on wiecznie nas poprawia.

 

Tutaj pauza, tam staccato,

A gdzie wnętrze, gdzie muzyka?

I co Wojski powie na to,

Żadne echo – zwykła kicha.

 

Szlifujemy bez ustanku,

sygnalistów taki los.

I nie tylko dla sąsiadów,

Te ćwiczenia to jest cios.

 

Gdzie przygoda, gdzie ta frajda,

Co kierownik miał na slajdach.

Gdzie te łowy, wielkie granie,

To wspaniałe polowanie?

Dziś się rodzi jakaś szansa,

Po miesiącach żmudnych prób.

Pierwszy konkurs sygnalistów,

Ma ocenić znój i trud.

 

Ale co to za nagroda,

W stresie chodzić przez dzień cały.

Pewnie i tak mi nie wyjdzie,

Każdy wybałusza gały.

 

W gardle ściska, gniecie w brzuchu,

Nie ma śliny na języku.

Jak tu zagrać te sygnały,

Na omdlenia niemal styku?

 

Już sąsiada prędzej wolę,

Co pod nosem wciąż się śmieje.

Ja nie idę, ja chromolę,

Jakby co ze sceny zwieję.

 

I ten mundur taki sztywny,

Jak kierownik nasz - ten z prawej.

Pewnie kiedyś kończył Goraj,

A nawyki ma od Strawy.

 

Jak tu cieszyć się z wyjazdu,

Jaka jest przed nami wizja?

Może chociaż ten wiersz własny,

Zechce uznać nam komisja?

 

A ja mówię moi drodzy,

Najpiękniejsza rzecz na świecie.

Że jest tyle w Was energii,

Że próbować ciągle chcecie.

 

Że na jednej scenie wspólnie,

Jest nam dane muzykować.

A cierpliwość i wytrwałość,

Będzie tylko procentować.

 

Zatem droga publiczności

Życzę wszystkim takich wrażeń,

By przez leśnych rogów granie,

Móc spełnienie czuć swych marzeń.

 

 

Błażej Chmielewski


Asset Publisher Asset Publisher